Podróżowanie z psem często wydaje się trudne. A podróżowanie z psem po Europie, i to w czasach pandemii koronawirusa, może przyprawić o zawrót głowy. Nam to jednak nie straszne! Tak bardzo stęskniliśmy się za Włochami, włoską kulturą i stylem życia, że gdy tylko otwarto polskie granice, od razu wyruszyliśmy w drogę. Prawie całą rodziną, bo w domu została tylko Phoebe. Jechaliśmy z zamiarem pokazania dzieciom niektórych włoskich miast, Phoebe nie czułaby się komfortowo w takim środowisku, dlatego podjęliśmy decyzję, że zostanie w domu z moimi rodzicami. Sintrę zabraliśmy ze sobą. Od początku kiedy do nas trafiła, przyzwyczajałam ją do odwiedzania różnych miejsc i obecnie przebywanie w mieście, restauracji, kawiarni itp. nie stanowi dla niej żadnego problemu.
Wyruszyliśmy w drogę 15 czerwca wieczorem. Granice z Czechami oraz Słowacją były jeszcze wtedy zamknięte, dlatego postanowiliśmy pojechać przez Niemcy, Austrię, Włochy. W Niemczech zatrzymaliśmy się na śniadanie. Z uwagi na epidemię, musieliśmy w restauracji zostawić nasze dane kontaktowe na wypadek, gdyby ktoś z pracowników lub gości okazał się zarażony. Dodatkowo bardzo przestrzegano zasad higieny, noszenia maseczek, rękawiczek jednorazowych i dezynfekcji wszystkich powierzchni, a także utrzymywania odległości społecznej. Obecność psa nie była jednak dla nikogo kłopotem, wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że dzięki Sintrze budziliśmy większą sympatię, a z pewnością zainteresowanie.
Wyruszyliśmy w drogę 15 czerwca wieczorem. Granice z Czechami oraz Słowacją były jeszcze wtedy zamknięte, dlatego postanowiliśmy pojechać przez Niemcy, Austrię, Włochy. W Niemczech zatrzymaliśmy się na śniadanie. Z uwagi na epidemię, musieliśmy w restauracji zostawić nasze dane kontaktowe na wypadek, gdyby ktoś z pracowników lub gości okazał się zarażony. Dodatkowo bardzo przestrzegano zasad higieny, noszenia maseczek, rękawiczek jednorazowych i dezynfekcji wszystkich powierzchni, a także utrzymywania odległości społecznej. Obecność psa nie była jednak dla nikogo kłopotem, wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że dzięki Sintrze budziliśmy większą sympatię, a z pewnością zainteresowanie.
Podróżowanie z psem samochodem ma swoje zalety i wady. Z pewnością trzeba robić częstsze i dłuższe postoje, żeby podać psu wodę, posiłek i wyprowadzić go na porządny spacer. Większość stref do odpoczynku przy autostradach czy stacji benzynowych w Niemczech, Austrii, Francji i Włoch posiada tereny zielone, a czasem nawet specjalnie wyznaczone miejsca dla czworonogów. Nigdzie nie spotkałam się z żadnymi ograniczeniami, nawet kiedy spuszczałam Sintrę ze smyczy, by trochę się z nią pobawić. Przy tak długiej podróży należy mieć przy sobie nie tylko świeżą wodę, ale i jedzenie dla psa. Nasze psy są na diecie BARF, dlatego podróżujemy z lodówką turystyczną wypakowaną surowym mięsem i dodatkami. Może brzmi to jak dodatkowy kłopot, jednak dla nas to po prostu kwestia organizacji i umiejętnego zapakowania wszystkiego do samochodu. W dobrej jakości lodówce turystycznej, wyłożonej dodatkowo zamrożonymi wcześniej wkładami do toreb termoizolacyjnych, mięso pozostaje zmrożone (!) przez około 2 do 3 dni. To pozwala na swobodne dojechanie na miejsce, gdzie zamrożone porcje przekładamy do prawdziwego zamrażalnika, skąd wyciągamy je według potrzeb i przygotowujemy, żeby nakarmić psa. Zupełnie jak w domu.
Po 17 godzinach podróży dotarliśmy wreszcie na miejsce. Zatrzymaliśmy się w okolicach Werony, w agroturystyce Corte Ramone. Miejsce jest prześliczne, psy mile widziane, a właścicielka jest bardzo sympatyczną osobą. Agroturystyka położona jest nad rzeką, nad którą można swobodnie spacerować z psami. Po zostawieniu naszych bagaży w apartamencie, zanim jeszcze się rozpakowaliśmy, zabraliśmy Sintrę na długi spacer, który po podróży samochodem jej się zdecydowanie należał. Później podaliśmy jej kolację (karmimy dorosłe psy dwa razy dziennie) i całą rodziną, razem z Sintrą pojechaliśmy do restauracji. Mogliśmy zostawić ją na miejscu, bo Sintra jest przyzwyczajona do pozostawania w pokojach hotelowych, jednak nauczyłam ją też grzecznego przebywania w restauracjach, więc nie mieliśmy powodu, by ją zostawić. Kolację zjedliśmy w restauracji Settimo Cielo, czyli Siódme Niebo. Tę restaurację poleciła nam Barbara Moletta, która mieszka w okolicy i sama często w niej bywa. Settimo Cielo to trafna nazwa, bo jedzenie było wyborne, Sintra mile widziana, do stolika dostała miskę z wodą, a także zapytano nas, czy podać jej coś jeszcze. Na zachodzie Europy nie ma zakazu wprowadzania psów do sklepów czy restauracji, często w małych sklepikach można spotkać psa, który pełni rolę towarzysza osoby pracującej w sklepie. W restauracjach obecność psów to także częsty widok i nikt z gości przy sąsiednich stolikach nie kręci na to nosem. Ba! Byliśmy świadkami, jak w restauracji pies przy sąsiednim stoliku zwymiotował. Obsługa nie tylko nie wyprosiła właścicieli, ale jedna z kelnerek przyniosła wszystko co niezbędne do posprzątania i poprosiła opiekunów czworonoga o posprzątanie, jednocześnie tłumacząc, że ma kontakt z jedzeniem i dlatego nie może sprzątnąć tego sama. Właściciele przeprosili kelnerkę za sytuację, a ona jeszcze kilkukrotnie przepraszała ich. Kiedy się rozejrzeliśmy, okazało się, że byliśmy jedynymi osobami, które z zainteresowaniem obserwowały tę scenę, podczas gdy przy sąsiednich stolikach życie toczyło się swoim niezachwianym rytmem, nikt inny nie zwrócił na to uwagi. Mam nieodparte wrażenie, że w Polsce podobna sytuacja nie potoczyłaby się tak przyjemnie.
Następnego dnia, po pysznym włoskim śniadaniu zaserwowanym nam przez Chiarę w Corte Ramone, wybraliśmy się do Wenecji. W tym pięknym mieście na wodzie byliśmy już kilka razy i bardzo chcieliśmy je pokazać dzieciom. Samochód zostawiliśmy na parkingu (do Wenecji w ogóle nie można wjeżdżać samochodami) i dalej ruszyliśmy pieszo przez mosty, wąskie uliczki i place aż do Placu św. Marka. Sintra zachowywała się nienagannie: tam, gdzie było trzeba, szła spokojnie na smyczy, a tam, gdzie było można, wariowała goniąc gołębie lub piłkę, albo brodząc w fontannach. Wenecjanie okazali się bardzo gościnni nie tylko dla nas, ale również dla psa. Do tego stopnia, że nawet wycieczka gondolą nie była problemem z psem. Gondolier zdziwił się nawet, kiedy zapytaliśmy, czy obecność psa w łodzi nie jest przeszkodą. A Sintra, jak na prawdziwego psa wodnego przystało, wdzięcznie wskoczyła do gondoli, chwilę powyglądała z zaciekawieniem, po czym wykorzystała okazję do krótkiej drzemki. To, co tym razem zaskoczyło nas w Wenecji, to zupełnie puste ulice i place. Region Veneto, czyli Wenecja Euganejska, był jednym z najbardziej dotkniętych przez pandemię koronawirusa. Turyści nadal boją się odwiedzać miasto, moim zdaniem niesłusznie, bo reżim sanitarny jest tam zdecydowanie większy niż w gdziekolwiek w Polsce. W Wenecji, Weronie czy Padwie wszystkie zasady bezpieczeństwa były skrupulatnie przestrzegane. Jak już wcześniej pisałam na facebooku czy instagramie, nie warto skreślać Włoch z wakacyjnej listy. Tym bardziej, że takich pustych ulic nie widziano tam nawet w czasie II Wojny Światowej, jak opowiadali nam przygnębieni Włosi.
Sintra w oczekiwaniu na lody, które właśnie kupuję 🙂
Sintra nie była jedynym psem w Wenecji.
W Wenecji spędziliśmy cały dzień, myszkując po wąskich uliczkach, odkrywając tajemnicze zaułki, odpoczywając na zacienionych placach. Kolejnego dnia z ciekawością ruszyliśmy do Werony, której nikt z nas wcześniej nie odwiedził. Numerem jeden do zobaczenia na mojej prywatnej liście był balkon Julii (dramat „Romeo i Julia” autorstwa Williama Shakespeare’a rozgrywa się właśnie w Weronie). W licznych przewodnikach, które przejrzałam przed wyjazdem, wyczytałam, że pod balkonem są zawsze tłumy turystów, a do posągu Julii, który stoi obok, nie sposób się dostać. Legenda mówi, że dotknięcie prawej piersi Julii przynosi szczęście w miłości, nic więc dziwnego, że wszyscy chcą jej dotknąć choć raz. Na miejscu okazało się jednak, że muzeum mieszczące się w domu Julii jest zamknięte z uwagi na pandemię, więc na balkon nie można było wejść. Za to pod balkonem oraz przy posągu Julii nie było nikogo! Mogliśmy dotykać piersi Julii ile chcieliśmy 🙂
Po spacerze nagrzanymi słońcem uliczkami Werony, po zwiedzeniu głównych atrakcji miasta oraz posileniu się pysznymi lodami (najlepsze wegańskie lody czekoladowe, jakie kiedykolwiek jadłam!), postanowiliśmy popołudnie spędzić na łonie natury i odwiedzić Park Wodospadów, czyli Parco delle Cascate. Park położony jest w maleńkiej dolinie nieopodal Werony. Można do niego wchodzić z psami, jednak muszą być one trzymane na smyczy. Z parkingu do Parku wiedzie ścieżka pomiędzy polami i rosnącymi tam gęsto czereśniami. Na tej ścieżce spuściliśmy Sintrę ze smyczy, co wykorzystała dziką, szaleńczą gonitwą, a my cieszyliśmy się jej radością. Dzięki temu krótkiemu wybieganiu się nie miała nic przeciwko, by znów iść grzecznie na smyczy w parku. A park swoimi widokami zapiera dech! Wąskie ścieżki wijące się w górę i w dół, a do tego wartkie strumienie i rwące wodospady różnych wielkości. Czasami musieliśmy wspinać się po wąskich, metalowych schodach zawieszonych nad przepaścią, jednak na Sintrze nie robiło to wrażenia. Szła dzielnie do przodu. Być może pchała ją nadzieja, że na końcu będzie mogła wreszcie wejść do któregoś strumienia, nie było to jednak możliwe, w parku ani psom, ani ludziom nie wolno wchodzić do wody. W całym parku spotkaliśmy w sumie 5 osób, co znów spowodowane było epidemią, bo ponoć w sezonie są tu tłumy turystów. Po drodze znów puściliśmy Sintrę luzem, by mogła swobodnie pobiegać. Widać było, że taki spacer sprawia jej zdecydowanie większą przyjemność niż zwiedzanie miast 😉
Parco delle Cascate, czyli Park Wodospadów
Blixa – Italianstyle Pumi, czyli prawdziwy powód naszej wizyty we Włoszech
Prawdę mówiąc, powód naszej wizyty we Włoszech był nieco inny, niż tęsknota za włoską kulturą. Powód ten jest włochaty, ma cztery łapy i jest czystej krwi owczarkiem węgierskim Pumi z hodowli Italianstyle Pumi. W ten sposób do naszej rodziny dołączyła kolejna suczka, której na imię daliśmy Blixa (od Blixa Bargeld). W hodowli Italianstyle Pumi, prowadzonej przez Aurorę Lovison, spędziliśmy całe przedpołudnie. Z pewnym ociąganiem, bo niechętnie kończyliśmy pobyt we Włoszech, wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Po drodze jednak zatrzymaliśmy się jeszcze nad Jeziorem Garda, żeby Sintra miała dodatkową atrakcję w postaci pływania. Nad jeziorem z łatwością znaleźliśmy miejsce, gdzie pies mógł popływać, a Sintra ucieszyła się tak bardzo, że była w wodzie zanim zdążyłam jej ściągnąć szelki. Pływała za wrzuconą do wody piłką, ale również „bez celu”, dla samej przyjemności pływania. Nad Jeziorem Garda zjedliśmy późny obiad i ruszyliśmy w drogę. Zatrzymaliśmy się jeszcze na długi spacer wśród malowniczych winnic Trydentu, gdzie na spokojnie zapoznaliśmy ze sobą Sintrę i Blixę.
W trakcie całej podróży poza granicami Polski nie spotkaliśmy się z żadnymi przykrymi uwagami czy zastrzeżeniami do obecności psa w różnych miejscach, czy to w agroturystyce, restauracjach, czy centrach miast. Oczywiście, wcześniej zawsze upewnialiśmy się, czy pies jest w jakimś miejscu mile widzianym gościem, ale i tak byliśmy zaskoczeni tym, jak wielką wyrozumiałość mają Niemcy i Włosi wobec psiej obecności. W Polsce wygląda to zupełnie inaczej, choć na szczęście powoli się zmienia i coraz więcej hoteli czy restauracji akceptuje zwierzęta.
Na koniec kilka praktycznych informacji. Z opisu naszych przygód można odnieść wrażenie, że podróżowanie z psem to nic trudnego. I tak w istocie było, jednak tylko dzięki temu, że od początku Sintrę do takiego życia z nami przygotowywałam. Kiedy była szczeniakiem, zabierałam ją na spokojne spacery do centrum miasta, gdzie siadałyśmy na ławce i obserwowałyśmy pędzący wokół świat. Dzięki temu Sintra mogła w spokoju chłonąć otoczenie i uczyć się, że w żaden sposób jej nie zagraża. Często też zabieram ją ze sobą do restauracji czy kawiarni, dlatego potrafi grzecznie się w takich miejscach zachować, zazwyczaj po prostu zasypia pod stolikiem. Umiejętne prowadzenie jej na smyczy sprawiło, że spacer z nią to sama przyjemność. Nie ma ciągnięcia czy wyrywania się. To wszystko powoduje, że może towarzyszyć nam wszędzie, z czego chętnie korzystamy.
Do podróży z psem, oprócz przygotowania psa, należy przygotować też kilka niezbędnych rzeczy:
- Zaświadczenie o szczepieniu przeciwko wściekliźnie. W strefie Schengen podróżujemy bez kontroli na granicach, jednak po wjechaniu na terytorium danego kraju można spotkać się z wyrywkową kontrolą niektórych podróżnych przeprowadzaną przez lokalne służby. I wtedy takie zaświadczenie okazuje się niezbędne.
- Paszport psa. To dokument potwierdzający tożsamość danego psa oraz to, że to właśnie my jesteśmy jego prawnymi opiekunami. W razie kontroli policja również może chcieć zweryfikować paszport psa, tym bardziej że kradzieże psów nie należą do rzadkości.
- Wygodny pojemnik na wodę. Można zakupić butelko-miskę lub składaną miskę z silikonu. Możliwości jest kilka, ważne by nie zapomnieć regularnie nawadniać psa w trakcie zwiedzania.
- Transporter do samochodu lub specjalna mata na siedzenie oraz pasy bezpieczeństwa. Bez względu na to, czy pies jeździ na tylnym siedzeniu czy w transporterze w bagażniku, powinien być dobrze zabezpieczony na wypadek gwałtownego hamowania czy wypadku.
- Jedzenie. Tak, jak pisałam, my podróżujemy z lodówką turystyczną, która ma dwa rodzaje zasilania, dzięki czemu można podłączyć ją zarówno w samochodzie, jak i w pokoju hotelowym. Jeśli również zdecydujecie się na taką opcję, upewnijcie się, że wtyczka od lodówki będzie pasowała do kontaktu kraju docelowego. Niektóre kraje, w tym Włochy, mają inne niż polskie, wtyczki i kontakty.
- Woreczki na psie odchody. Koniecznie należy sprzątać po czworonogu. W wielu miejscach są specjalnie przeznaczone do tego kosze. Woreczków weźcie więcej niż zazwyczaj, bo zestresowany podróżą pies może wypróżniać się nieco częściej. Ja używam woreczków, które szybko się rozkładają.
Podróżowanie z psem może wydawać się uciążliwe, ale przy odpowiednim przygotowaniu i organizacji wcale takie nie jest. Natomiast dzielenie przeżyć i przygód z czworonożnym towarzyszem, obserwowanie jego reakcji i radości, zdecydowanie jest warte tego, by zadać sobie nieco więcej trudu. Dla nas coroczne podróże z psami do Włoch stały się już niejako tradycją, więc z pewnością nie jest to ostatni raz.